sobota, 13 kwietnia 2013

"... something borrowed, something new, every me and every you..."

układam w głowie (nie)realne scenariusze. tworzę sytuacje, starannie dobieram słowa, zmieniam dialogi, wymyślam celne riposty. i za każdym razem to ja jestem panią sytuacji. ja okazuję się być tą, która została zraniona, ale znosi to z podniesionym czołem. ja zasługuję na współczucie, Ty na to, żeby publicznie wieszać na Tobie psy.
a tak naprawdę nie wiem, na ile starczyło by mi godności, gdybyś zechciał odejść.
na ile byłabym wstanie opanować drżenie rąk i krtani.
panika, złość, niedowierzanie, smutek. co pojawiło by się najpierw?
zazdrość?
gorycz?
wzruszenie?
a może wdzięczność za to, co było? że w ogóle było?
mało mówisz, a ja jestem cholernie nieempatyczna. zbyt często ignoruję podszepty intuicji, a Ty nie odpowiadasz na pytania zadane wprost. albo się czerwienisz.
ile jeszcze pytań będę musiała Ci zadać, abyś szczerze opowiedział, co się właściwie dzieje.
czy teraz rumieniec będzie jedyną reakcją na słowa, których wolałbyś nie usłyszeć?
zgubiłam się. ostatnio gubię się cały czas.  kiedyś Cię nie było, zaciskałam zęby i jakoś dawało się radę.
nigdy nie powinieneś tak bardzo mnie od siebie uzależnić.