niedziela, 7 grudnia 2014

niemiecka precyzja



pamiętam, jak w pod koniec listopada zeszłego roku rozpaczliwie próbowałam wypić kawę. niedziela wieczór,  erfurt hbf. trzęsły mi się ręce, trochę z zimna a trochę z przerażenia. szlochałam rozpaczliwie, upychając wstyd razem z zasmarkanymi chusteczkami po kieszeniach.  jak się okazuje śmierć idei, którą w sobie nosiłam była równie namacalna jak śmierć przyjaciela.  zrozumienie definicji okreslenia "schrecklich allein" za każdym razem nokautuje równie mocno. 

wtorek, 17 czerwca 2014

romantycznie, pragmatycznie

sprej na komary, na kleszcze, na udka. szorty, sweter, szal. białe sandałki i narysowane czarnym cienkopisem dwa serduszka na stopie. zabrakło papieru przy rozmowie telefonicznej, a długopis jakoś tak wpadł w niecierpliwe palce.
placyk tuż przy krakowskim parku.  tajemniczy pociągający (z)mrok.
rośnie tam drzewo nie-wiem-jakie-podejrzewam-jaśmin. kwitnie. już przekwita. jeden konar nachyla się uwodzicielsko nad nieco przyduszonym trawnikiem. niezbyt wygodny do wspinania, bardzo wygodny do siedzenia. do całowania.



czwartek, 8 maja 2014

czwartek zupełnie jak czwartek

- dystans między mną a linią 173 (wcześniejsza 144 jest, nie oszukujmy się, w tym tygodniu nieosiągalna) pokonuję stylem rozpaczliwym na oddechu nie-biegacza
- obiekty moich nieksięgowych myśli w pięknych koszulach zjawiają się w pracy gdzieś w okolicach okołoobiednich  (!)  jakże tęsknych(!!) westchnień żołądka,
- na bulwarach wydaję z siebie niecenzuralne uwagi, czytając pełne (z)grozy stulecie chirurgów, podczas gdy grupka zakonnic z gitarą robi za lokalną atrakcję fałszując z lekka "moja królowo"
- podczas parkowania przed gk spotykam moją ulubioną W., oczywiście niezapowiedzianie, co kończy się miłą czekoladowo-miętowo-pistacjowo-szarlotkową pogawędką. nowe smaki lodów zaskakują pozytywnie
- sama siebie irytuję niezdecydowaniem przy zakupach, po półgodzinnej przymiarce czterech sztuk marynarek nabyłam sztuk zero
- w naturze panuje równowaga: wsadzanie palców do garnka z gotującym się ryżem (-) vs ryż jest jak zwykle idealnie rozgotowany (+)
- na skrzyżowaniu ul. chopina i szymanowskiego jeże tuptają ekologicznie i przynoszą szczęscie



wtorek, 22 kwietnia 2014

bez ramek

lubisz popołudnia, w czasie których świat pachnie młodością? dziś towarzyszyły mi obłoki magritta. szkoda, że musiałam mrugać. było pięknie i mrocznie. niebo wyglądało nierealnie. uwielbiam fascynujący lekki niepokój i kaskadę myśli zaplątanych w ciepłym wietrze. mam ochotę spadać powoli pośród nich. czuć jak delikatnie przesuwają się między palcami.  zastanawiać się jaki mają smak, i myśleć o chwilach, które wywołują na twarzy rumieniec. gdybym kiedyś mogła nakręcić film, pojawiłaby się w nim taka scena. miałabym zamknięte oczy. piękny monochromatyczny świat. w momencie uderzenia wszystko odzyskało by na chwilę kolor. otwarłabym oczy w kulminacyjnym momencie piosenki. a potem zapadłaby cisza i ciemność.

- Która godzina? - Tak, jestem szczęśliwa,
i brak mi tylko dzwoneczka u szyi, który by brzęczał nad Tobą gdy spisz. (...)

dzwoneczki pasują do obłoków. niekoniecznie różowe.

poniedziałek, 31 marca 2014

bogini zła

jesli przez 23 godziny i 58 minut na dobę jestem chętna do rozmowy/ przytulania/ śmiania/ wybaczania/ zapominania/ patrzenia w przyszłość z optymizmem/  znajdująca w sobie pokłady czułości/ wyrozumiałości/wspaniałomyślności/ kreatywności/ empatii/ intuicji/ nteligencji  emocjonalnej/ seksualnej/ finansowej/ kulturalnej/ czaru/ dowcipu/ elokwencji/ czasu na gotowanie/ pranie/ sprzątanie/ gubienie drogi/ golenie nóg/ nakładanie maseczki/ chodzenie na wuef/ imprezy/ lodowisko/ i pięci milionów różnych rzeczy, któy jakoś czasem wyskakują z nienacka (oprócz oczywiście dni, w których wścieklizna macicy tłumi naturalne okruchy dobra, hehe, oraz snu, bo we śnie można być tylko zaśniętym), to tak sobie egoistycznie myślę, że bycie złośliwą wredną poirytowaną jędzą przez jaką chwilunię chyba słusznie się mi należy.

dwie minuty nienawiści.
chyba.




wtorek, 18 marca 2014

autobusem 144 jechał dziś pewien chłopak. młody, lekko zaniedbany. chyba biedny. miał lekko pobrudzoną kurtkę i czarną znoszoną czapkę zaciągniętą mocno na oczy. czerwona twarz i ogorzałe ręce jakoś tak do niego pasowały. kurczowo trzymał się bardzo pomiętej reklamówki. wyglądał jak ktoś, kto pracuje fizycznie. na początku myślałam,  że jest pijany, bo trochę dziwnie się zachowywał, ale odległość między mostem grunwaldzkim a czarnowiejską jest na tyle długa, że można uczestniczyć niechcący w czyimś dramacie. on płakał. cicho. rozpaczliwie. miałam ochotę podejść pogłaskać go po twarzy. łzy nie są męskie ani kobiece. są bardzo ludzkie.

jakoś nie mogę przestać o nim myśleć.

poniedziałek, 17 marca 2014

jestem antyspołeczna!

to znaczy byłam. wczoraj. cały niemalże dzień spędziłam w swoim doborowym towarzystwie, snując się romantycznie między kuchenną ławą, gdzie net śmiga jak kubica, a łóżkiem, gdzie bardzo przytulnie czytaliśmy sobie z Panem Brokułem książkę, wybuchając co jakiś czas zaraźliwym śmiechem. odbijał się echem od ścian pięknie psutego mieszkania. pachniało warzywami na patelnię wrzuconymi na patelnię. i kawą. i taką miłą samotnością, której każdy potrzebuje od czasu do czasu. deszczowe popołudnie w marcowym zakatarzeniu. bardzo spowolnione i bezoczekiwaniowe. zauważyłam, że potrafię się sobą zaopiekować. jakie to miłe :)

wtorek, 25 lutego 2014

... mam ciało tancerki, ale nie mam jej wdzięku. ani kondycji. ani seksapilu. i oczywiście uważam to za straszną niesprawiedliwość. patrzę na siebie w lustrze. moje ruchy nie są płynne. gesty wydają się być sztuczne i jakoś unikam sama ze sobą kontaktu wzrokowego.  mieszam prawą i lewą stronę a potem ląduję na kolanach. to chyba widać najbardziej. że nie czuję się ostatnio zbyt pewnie w swoim ciele. jeszcze nie. oswajamy się ze sobą. po-wo-lut-ku. daję mu czas. i trochę współczuję, a trochę się śmieję, jak ląduje z jękiem na zimnych płytkach. drżą mi ramiona i jutro będę dziwnie chodzić.  dojdą ze trzy nowe siniaki. ten jeden, na prawym pośladku cholernie daje się we znaki, ale to akurat zasługa pewnego lodowiskowego dżentelmena. pewnie, jak we wszystkim innym zresztą,  perfekcji nie osiągnę, ale sama satysfakcja to dużo. bardzo dużo. a w nagrodę winko, czeköladka i gorący prysznic :)


wtorek, 11 lutego 2014

dylematy niemalże literackie

nie potrafię znaleźć swojego perfumu. rzecz wydawałoby się banalna i niegodna uwagi, a jednak warta irytacji. dlaczego? otóż nie mam pojęcia dlaczego - jakoś nie umiem w żadnym odnaleźć siebie. i w tym problem. nie potrafię się z żadnym zidentyfikować. może dlatego właśnie jakoś tak ostatnio staję nie niezapamiętywalna? może jestem jak grenouille? czy zmiana charakteru wpływa na absorbowanie zapachu? miałam kiedyś swoje ulubione perfumy - i ludzie mówi mi,
że lubią jak do nich przychodzę, jak ich przytulam, bo  zostawiam im część siebie. jest w tym coś cudnie atawistycznego. zapach to wytrych pamięci. lekko przejrzałych jabłek z dzieciństwa. czerwonych landrynek i chałwy z peweksu. płaszcza J., do którego lubiłam się przytulać. siana w upalny letni dzień. perfum P., w kótrym zakochałam się benzadziejnie i słodko.
a teraz stałam się niewidzialna. mogę spryskać się całą butelką - nie działa. pamiętam, jak już było bardzo źle między mną a M., powiedział mi, żebym kupiła sobie nowe perfumy czy coś. słaba odpowiedź na próbę ratowania jakiś ostatnich strzępów uczucia, ale może to jakaś wskazówka? może ta druga, o pięknych oczach i włosach, miała ładniejsze?


środa, 5 lutego 2014

nie mogę się skupić w pracy na pracy. myśli bezczelnie oscylują wokół motywu wybitnie nieksięgowego i skupiają się na wizji zdzierania pięknej koszuli z uroczego właściciela pięknej koszuli. historia wygląda troszeczku niepokojąco znajomo, ale od czego ma się w końcu intuicję koloru blond. no to chodzę z kretynicznym uśmiechem, nucąc fałszywie this is the story of the boy next desk czy coś w te nuty. all day long :)

poniedziałek, 27 stycznia 2014

dlaczego poniedziałki bywają słabe

bo są.                                                                                                    

czwartek, 23 stycznia 2014

bez tytułu posta

szukam inspiracji, grzejniczka i zapomnianych słów. w głowie coś tam kiełkuje, w sercu pustynia, w łóżku niestety też. moja filologiczna dusza czuje się jakaś taka głupia.    
                                            
jakby mnie ktoś pytał to wolałabym być piękna i bogata :)

wtorek, 7 stycznia 2014

dziś jestem bardzo lewa. boli mnie głowa i marudzę okropnie. mamie, siostrze, J. i J. a potem znowu mamie :) dziś jestem bardzo anty. chciałabym zwinąć się w kłębuszek w jakimś pięknym męskim ramieniu, które wyprasowało by ubrania na jutro, zrobiło herbatki i nie zadawało zbędnych pytań:) to nie lewość tylko tęsknota, mówi J. jaka tęsknota! lewość nad lewościami i wszystko lewość. nawet paznokcie świeżo pomalowane zadarłam.
odczuwam głęboką wdzięczność za oszołomowe promocyjne michałki. trzydzieści deko szczęścia :)