sobota, 18 maja 2013

bajka na każdą porę dnia

wcale nie tak dawno temu, w nie tak odległym mieście żyła pewna dziewczyna, której pękło serce. nie jest to zdarzenie szczególe i wyjątkowe, albowiem pęknięte serca przytrafiają się w życiu tak samo, jak uśmiech nieznajomego w windzie, popsute wieczne pióra, przeczytane książki, które samemu chciałoby się napisać i ścieżki rowerowe, które kończą się nagle bez ostrzeżenia. tak to już jest, wydarzy się na pewno i nie będzie można przez długo o tym zapomnieć. nie była piękna, ani specjalnie jakoś niezwykła i bardzo chciała być dobrym człowiekiem, lecz pragnienia ludzkiej duszy są mało znaczące dla wszechświata, gdyż dla niego dusza to tylko zbiór protonów i neutronów. nic nad czym musiałby na chwilę przystać w zdumieniu, sam będąc pełen cudów. wierzyła, że spotkała kogoś, kto stanie obok i sprawi, że krótki dany nam tu na ziemi czas, da się podzielić na małe wieczności, da się zamknąć w drżącej dłoni, i zabłądzi na zawsze w labiryncie wspomnień. mijały miesiące pełne smogu, i krótkich dni, naznaczonych słodkimi wzruszeniami. w szeleście spadających liści rodziła się bliskość, płatki śniegu figlarnie osiadały na rzęsach i  delikatnym zatraceniu się w sobie. jedność umysłów to najpiękniejsza przecież forma intymności.
momenty szczęścia były wykradane z szarej rzeczywistości. ukrywały się w namiętnych pocałunkach na białej klatce schodowej, w delikatnych muśnięciach mijających się na korytarzu rąk, w zaczepkach niecierpliwych pod kuchennym stołem stóp. szepty i śmiech zakłócały nocną ciszę zmęczonej pościeli. rozszerzone źrenice szukały z dziwnie bolesną tęsknotą brązowych tęczówek. można było suzkać zapomnienia  w słodkich zagięciach szyi i obojczyków.

niedziela, 12 maja 2013

fooling my selfish heart...

przez dwadzieścia dwa miesiące unosiłam się ponad ziemią. teraz się potykam o obojętne krawężniki. nie mam już skrzydeł, tylko trampki przemoczone majowym zimnym deszczem i spuchnięte co rano powieki. powroty bywają bolesne.
czy miłość, która powoli przyszła tak samo wolno będzie zanikać? mówisz, że opłakiwać należy tylko zmarłych. dlatego właśnie płaczę - my codziennie po trochu umieramy. zawsze szliśmy razem, silni i pełni wiary, że tak będzie zawsze. czy nasze zawsze da się jednak ując w ramy czasu? dwadzieścia dwa miesiące? tylko tyle? aż tyle?
zyskałam grunt pod nogami, ale dłonie mam zimne i puste.

a może nigdy nie byłeś cały tylko naprawdę mój? może nigdy nie powinnam tak zachłannie Cię chcieć? czemu miałbyś się godzić na dziewięćdziesiąt procent skoro zasługujesz na sto?
nie myśl proszę o tym, czy będziesz ze mną szczęśliwy za dziesięć czy za pięć lat. jeśli teraz nie wiesz, jaka mogłaby być odpowiedź, to chyba nie warto czekać. i chyba nie ma czego sprawdzać.
może w końcu i ja znajdę kogoś, kto pokocha mnie równie mocno.

jest pewna niema rozpacz człowieka, który odzwyczaja się od jadalnych mebli. jakoś ciągle mam go przed oczami. on już nie walczy, ja jeszcze lekko się buntuję. czy od Ciebie też będę musieć się odzwyczaić? czy od Ciebie w ogóle da się odzwyczaić?
moja palce i usta tak rozpaczliwie chcą Cię pamiętać.
czy od Ciebie w ogóle da się odzwyczaić?





niedziela, 5 maja 2013

...

Znowu przyszło mi płakać,
za to, że chciałam się śmiać
tysiąc razy oddawać,
to co trafiło się raz.


Makijaż jak zawsze, by ślady łez zatrzeć,
niech nie widzą, że płacze.
Powieki są po to żeby nie patrzeć,
jak odchodzisz na zawsze.


Znowu muszę udawać,
uśmiech przemycić na twarz,
że to nic,
że to tylko taki stan,
że ja tak mam.


Makijaż jak zawsze, by ślady łez zatrzeć,
niech nie widzą, że płacze.
Powieki są po to żeby nie patrzeć,
jak odchodzisz na zawsze.