niedziela, 12 maja 2013

fooling my selfish heart...

przez dwadzieścia dwa miesiące unosiłam się ponad ziemią. teraz się potykam o obojętne krawężniki. nie mam już skrzydeł, tylko trampki przemoczone majowym zimnym deszczem i spuchnięte co rano powieki. powroty bywają bolesne.
czy miłość, która powoli przyszła tak samo wolno będzie zanikać? mówisz, że opłakiwać należy tylko zmarłych. dlatego właśnie płaczę - my codziennie po trochu umieramy. zawsze szliśmy razem, silni i pełni wiary, że tak będzie zawsze. czy nasze zawsze da się jednak ując w ramy czasu? dwadzieścia dwa miesiące? tylko tyle? aż tyle?
zyskałam grunt pod nogami, ale dłonie mam zimne i puste.

a może nigdy nie byłeś cały tylko naprawdę mój? może nigdy nie powinnam tak zachłannie Cię chcieć? czemu miałbyś się godzić na dziewięćdziesiąt procent skoro zasługujesz na sto?
nie myśl proszę o tym, czy będziesz ze mną szczęśliwy za dziesięć czy za pięć lat. jeśli teraz nie wiesz, jaka mogłaby być odpowiedź, to chyba nie warto czekać. i chyba nie ma czego sprawdzać.
może w końcu i ja znajdę kogoś, kto pokocha mnie równie mocno.

jest pewna niema rozpacz człowieka, który odzwyczaja się od jadalnych mebli. jakoś ciągle mam go przed oczami. on już nie walczy, ja jeszcze lekko się buntuję. czy od Ciebie też będę musieć się odzwyczaić? czy od Ciebie w ogóle da się odzwyczaić?
moja palce i usta tak rozpaczliwie chcą Cię pamiętać.
czy od Ciebie w ogóle da się odzwyczaić?





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz